Św. Hubert nadal darzy…
Opublikowane przez tkomarewski w Aktualności 8 sierpnia, 2013Warning: Illegal offset type in /home/platne/koloboruta/public_html/wp-includes/sejxmhfp.php on line 277
Zawsze zazdrościłem myśliwym, którzy w okresie kiedy żniwa idą pełną parą, mieli szczęście spotkać grubego dzika. To idealny moment, żeby wypatrzyć go na ścierniskach, pojawiających się jak grzyby po deszczu. Są one dobrym choć niebezpiecznym miejscem żeru, dlatego też zdecydowanie częściej wybiera je jako szybką drogę wiodącą wprost do kukurydzy. A tam już pewny, że żadna kula go nie sięgnie, może w spokoju konsumować kolejne kolby przysmaku. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że moje marzenie spełni się dzisiejszego wieczoru. Kiedy zmierzałem w kierunku zwyżki ustawionej tuż przy polu kukurydzy, nic nie wskazywało na to, że za chwilę przed moimi oczami pojawi się kaban, którego widok wprawi mnie w osłupienie. Przed wejściem na przenośną ambonkę postanowiłem jeszcze usunąć z buta gałązkę, która dokuczała mi podczas marszu. W trakcie tej czynności kątem oka dostrzegłem czarną plamę, która jak grom z jasnego nieba pojawiła się na ściernisku, zapewne z zamiarem jak najszybszego dotarcia do „stołówki”, gdzie limit posiłku wyznacza świt. I tu pojawiła się moja niepewność ! Czy próbować wejść na zwyżkę raczej w złudnej nadziei, że odyniec mnie nie dostrzeże, czy też może zdecydować się na strzał z „ wolnej ręki”. Wyjaśnię, że myśliwi, którzy dzielą ze mną pasję i są częstymi kompanami wspólnych łowów, doskonale wiedzą, że raczej unikam tego drugiego rozwiązania. Zdecydowanie bardziej preferuję strzał oddany z pozycji stabilnej i podpartej, dający gwarancję skuteczności. Jednak tym razem wszystkie towarzyszące okoliczności nie pozostawiały wyboru. Oparty plecami o drabinę bez większego problemu ulokowałem krzyż z okolicy komory, starając się choć na chwilę go unieruchomić. Chyba nie najgorzej mi to wyszło, skoro po strzale „ pojedyn” zwalił się w ogniu. Ale to nie koniec emocji…Wybuch radości połączyłem z dobrym momentem do założenia buta i okazją do nawiązania łączności z Józkiem, poszukującym swojej szansy w sąsiednim rewirze. W telefonie usłyszałem, że abonent jest czasowo niedostępny. Skąd ja to znam…W oczekiwaniu na zasięg, postanowiłem wdrapać się zwyżkę i z góry przyjrzeć się pozyskanemu trofeum. Nie przeczuwając niczego złego, przyłożyłem lornetkę do oczu i skierowałem ją w miejsce gdzie przed chwilą odyniec pisał testament. Ku mojemu zdziwieniu dostrzegłem tylko ciuk słomy a po kabanie ani śladu. W ramach dramatycznego poszukiwania przyczyny tego stanu, błyskawicznie zacząłem lustrować rżysko i w odległości około 15 m od miejsca strzału zauważyłem dzika, żwawo poruszającego się w kierunku olsu i usiłującego powalczyć jeszcze o życie ! Chwyciłem za sztucer i dostrzeliłem – jak się okazało – mojego najgrubszego dzika, kto wie czy nie o medalowym orężu. Podczas patroszenia ujawniłem dwie kule ulokowane w okolicach łopatki. Ta będąca efektem pierwszego strzału, umiejscowiona około 20 cm od piór, mogła być niewystarczająca do tego aby okazać się śmiertelną.
Kurtuazji nigdy nie za wiele więc pozwolę sobie podziękować kolegom: Józkowi, Czarkowi i Czesiowi bez pomocy, których byłbym bezradny w samodzielnej próbie przetransportowania 150 – kilowca !. Już teraz z całego serca dziękuję Danusi, która pomimo wielu obowiązków, postanowiła przepuścić dzika przez maszynkę do mięsa, czego efektem będzie wykwintna kiełbasa…Darz Bór. TK