


Wczorajszy wieczór spędzony w rewirze „ Ciasne Serwituty” niespodziewanie okazał się bardzo emocjonujący. A to za sprawą dzików, które intensywnie żerowały na „czarnej plamie” zwanej potocznie nęciskiem, nie chcąc wychylić się poza jej obręb. I zresztą słusznie, ponieważ każda próba opuszczenia – tym razem niewidocznego dla oka myśliwego – buchtowiska, nie wróżyła nic pozytywnego…
Nie przypominam sobie żebym tak długo brał udział w „ dziczej kolacji”, nie widząc kto zasiada do stołu. Z całą pewnością jednak stwierdzam, że było to mało kulturalne towarzystwo ponieważ od ciamkania, mlaskania, chrząkania, etc. zaczęło mi się robić niedobrze…Hehe.
Kiedy pogodzony z losem, powoli zacząłem pakować klamoty, jeden z biesiadników postanowił opuścić kompanów i – na swoją zgubę -również bezpieczną strefę. Na śnieżnej bieli nie miałem żadnych problemów z rozpoznaniem celu i skutecznym strzałem. Przelatek zwalił się w ogniu, dając sygnał, że za chwilę przed myśliwym druga część polowania, ta zdecydowanie mniej przyjemna ! Darz Bór. TK