


Zachęcany przez kolegów myśliwych do częstszego odwiedzania obwodu 252 w okolicach Strabli w tym roku obiecałem sobie że lepiej poznam topografię tamtego terenu. Z pomocą kolegi Jerzego Siemieniuka i Piotra Naumczuka okazało się to dość łatwe. Kilka wyjazdów w wybrane rewiry i polowanie z podchodu dały niezły już ogląd sytuacji. Pozyskana wiedza miała zaprocentować w sezonie polowań na rogacze.
Pierwsze jego dni upłynęły na lokalizacji, a potem na obserwacji kilku sztuk kozłów, ocenie ich poroża, sylwetki, wieku i zwyczajów. Nie odkryję Ameryki jeżeli stwierdzę że zastane w kniei sytuacje rzadko się powtarzają, więc za każdym razem wracając w to samo miejsce widziałem innego kozła i to z reguły nie był to dogodny układ do oddania skutecznego strzału. Polowanie kończyło się więc jedynie na kilkukilometrowej wędrówce brzegiem łąk wzdłuż linii lasu, zagajników i olszyn. Niezapomniane sceny z udziałem wschodzącego lub zachodzącego słońca i widoki łąk skąpanych w mlecznej mgle wynagradzały jednak włożony w polowanie wysiłek.
Kilka dni przerwy……. i telefon od szwagra (Sławka Markowskiego) z pytaniem „Jedziemy…?” Odpowiedź mogła być tylko jedna. „Jedziemy!!”
Wpisy do rejestru polowań i ruszyliśmy w plener (Ja ,Sławek i Piotrek). Tym razem wybrałem rewir Szopa. Od razu przed wyjściem na łąki, tuż przy lesie natknąłem się na spokojnie pasącą się kozę. Nie miałem wyjścia musiałem się wysunąć bo zgodnie z planem i kierunkiem wiatru moja marszruta miała prowadzić w głąb ogromnej łąki. Po kwadransie w lornetce zauważyłem oddalające się ode mnie cztery daniele i idącą na mnie kolejną kozę. Rogacza ani śladu. Pokonując kolejne rowy melioracyjne zorientowałem się że jest już szaro i dzisiejszego wieczoru wrócę z polowania bez trofeum. Ale……
Św.Hubert bywa nieobliczalny i w drodze powrotnej przy świecącym już Księżycu dojrzałem sylwetki czterech dzików. Szedłem pod wiatr od czasu do czasu spoglądając w lornetkę. Dalsze podchodzenie po dość wysokiej już trawie uznałem za zbyt ryzykowne. Buchtując łąkę i niczego się nie spodziewając przemieszczały się wolno prosto na mnie więc miałem sporo czasu na wybór konkretnej sztuki. Podpórka, przyspiesznik i skuteczny strzał do przelatka. Sukces jedynie połowiczny bo na rozkładzie miał być rogacz, ale nie ja tu rządzę.
Następnego dnia znowu telefon od szwagra i w drogę. O 19 byliśmy już w łowisku. Tradycyjne Darz Bór i każdy do swojego rewiru. Idę w miejsce, w którym widziałem wcześniej typowego „selekta”. Dochodząc do miejsca gdzie go poprzednio widziałem i napotykam go ponownie. Pasie się spokojnie na małej łączce , nic go nie niepokoi, wiatr mam idealny. Jeszcze jedno spojrzenie na parostki i szybka decyzja. Znowu podpórka, sztucer , luneta a kozioł stoi „na sztych”, czekam dość długo a adrenalina robi swoje , jest … stanął do boku ,przyspiesznik, wstrzymanie oddechu, strzał i rogacz pada w ogniu.
Spotykamy się w umówionym miejscu. Okazuje się że szwagier też miał okazję z której skorzystał.
Ostatni kęs, sesja zdjęciowa a po niej szwagier przypomina mi że dzisiaj są moje urodziny. Wracamy do domu i świętujemy wspólny sukces przy myśliwskim stole. Lepszego prezentu nie mogłem sobie wymarzyć.
Dzięki szwagier. Darz Bór. Andrzej Siemieniako